Ale po namyśle wybudowały nad niem oszkloną werandę i wszystko było w porządku. Okna domku były nie większe od obrazków w waszej książce, a drzwi tak wązkie, że lalka zaledwie przejść by przez nie mogła. Ale Tonia mogła dach podnieść do góry, a wtedy z wyjściem nie było już kłopotu. Elfy podług zwyczaju tańczyły i klaskały w ręce z radości, podziwiając swój własny dowcip i zręczność. Poprostu szalały z uciechy na myśl, że własnemi rękami zbudowały tak prześliczny domek, który wcale z miejsca ruszyć się nie dawał i coraz to ozdabiały go jakimś dodatkiem.
I tak, dwoje elfów przyciągnęło drabinę i przyczepiło do dachu — komin.
— Niestety już skończony! — westchnął ktoś na dole.
Ale gdzietam! znów ktoś poskoczył po drabinie w górę i ponad kominem umocował — kłąb dymu.
— Teraz już nic dodać się nie da — zawołał dumnie z góry.
— Poczekaj! poczekaj! — krzyknął na to robaczek świętojański. — W domku niema światła i gdy dzieciątko ludzkie się zbudzi, może się zlęknąć ciemności. Wlecę do domku i zrobię się jej lampką nocną.
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.