że Tonia chce mu coś darować. Tonia bardzo się zmieszała, ale bała się zawstydzić go znowu, więc wyjęła z kieszonki naparstek swój i ruchem pełnym wdzięku podała go Piotrusiowi. — Dziękuję — rzekł Piotruś, pewny, że dostał „buzi“.
Lata już całe upłynęły od czasu, jak Piotruś ujrzał matkę swoją poraz ostatni, braciszek jego, ten którego matka otrzymała na jego miejsce, był już teraz dorosłym mężczyzną z wąsami i brodą, cóż dziwnego więc, że Piotruś zapomniał, że go kiedyś pieszczono i całowano.
Sami jednak przyznajecie zapewne, że Piotrusia należało raczej podziwiać, niż żałować. W miarę jak się bliżej zaznajamiali, Tonia nabierała coraz większego dla niego szacunku. Z zapartym oddechem słuchała opowiadań jego o podróżach, odbywanych w gniazdeczku drozdów i przygodach, jakie go spotykały na Ptasiej wyspie i w Parku Leśnym.
— Ach, jakżeż to romantycznie! — wzdychała Tonia, składając rączki z zachwytu. Piotruś nie zrozumiał tego wyrazu i zasmucony spuścił główkę, pewny, że Tonia go wyśmiewa.
— Jaś-by pewnie tego nie zrobił... — rzekł pokornie.
— O, możesz być tego pewien! — wykrzyknęła Tonia. — Jaś-by się napewno bał!
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.