rącymi naparstkami, a potem zasłonił rękami oczy, by nie widzieć, jak się będzie oddalała.
— Żegnaj Piotrusiu drogi! — wołała Tonia przez łzy.
— Żegnaj najmilsza, najdroższa Toniu! — szlochał Piotruś.
Raz jeszcze rzuciła się Tonia w jego ramiona, (jak widziała, że robią elfy na swoich weselach), a potem pobiegła ku bramie.
Ach, jakże się spieszyła!
Tego samego wieczora, ledwie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, był już i Piotruś w Parku. Ale Toni nie dojrzał nigdzie. Znaczyło to, że jeszcze na czas wróciła do domu. Długo, długo nie tracił nadziei, że Tonia odwiedzi go której nocy i nieraz zdawało mu się, gdy dobijał do brzegu, że widzi drobną jej postać, stojącą na brzegu Wężowego jeziora. Ale Tonia nie powróciła więcej. Tęskniła wprawdzie za swojem drogiem „ni tem, ni owem“, ale bała się, że gdyby go zobaczyła, zabawiłaby za długo w parku i nie mogłaby już wrócić do domu. Aja zresztą na krok jeden nie puszczała jej teraz od siebie. Często jednak mówiła o nim z mamą i Jasiem, a kiedy nadeszły święta Wielkanocne, zachodziła w głowę, coby też mu posłać w upominku.
Strona:PL Barrie - Przygody Piotrusia Pana.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.