Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakżeśmy daleko od Skapenów i Maskarylów dawnej komedji! Replika po replice pędzi z zawrotną chyżością, nie dając czasu na opamiętanie, nie zostawiając miejsca na hałaśliwy wybuch śmiechu; nim wrażenie zdążyło się utrwalić, już spędza je drugie, trzecie, scena mija nakształt świetnego fajerwerku. Tu już jesteśmy w całej pełni w nowożytnym teatrze, i to najlepszym.
I Bartolo, tradycyjny zazdrosny opiekun, przeobraził się od czasu Moliera; parę słów wystarcza autorowi aby go „postawić“:

ROZYNA. ...Zawsze pan złorzeczysz naszym biednym czasom.
BARTOLO. A to dobre! I cóż one wydały takiego aby je chwalić? Głupstwa wszelkiego rodzaju: wolność myśli, przyciąganie ziemi, elektryczność, tolerancję, szczepienie ospy, chininę, encyklopedję i dramat...


A po scenie, w której dziewczyna, z chytrością natchnioną przez miłość, wywiodła go najbezwstydniej w pole:

BARTOLO. ...Skoro pokój zawarty, serdeńko, podaj mi rękę. Gdybyś ty mogła mnie pokochać, ach! jakabyś była szczęśliwa!
ROZYNA, spuszczając oczy. Gdyby pan mógł mi się podobać, ach, jakbym pana kochała!


A wśród tej niepohamowanej, lekkiej, musującej wesołości, szczytowy punkt stanowi zawsze zjawienie się łajdaka Bazylja. I któżby pamiętał o tem, ilu gorzkich doświadczeń samego autora jest owocem ta Arja o oszczerstwie, tak spopularyzowana dzięki muzyce Rossiniego:

BAZYLI. ...Oszczerstwo, doktorze? nie wiesz chyba sam co lekceważysz; widziałem najzacniejszych ludzi bliskich zguby pod tem brzemieniem. Wierz mi pan, niema tak płaskiej złośliwości, takiej ohydy, tak niedorzecznej baśni, którejby, dobrze wziąwszy się do rzeczy, nie udało się wmówić mieszkańcom wielkiego miasta; mamy tu do tego ludzi wprost genjalnych!... Zrazu, lekki szmerek, muskający ziemię niby jaskółka przed burzą, pianissimo, szemrze śmiga, i, pomykając, sieje zatrute strzały. Jedne, drugie usta podejmują go, i, piano, piano, sączą misternie w uszy. Zło już poczęte: kiełkuje, pełza, wędruje, i, rinforzando, z ust do ust, idzie, sam djabeł wie dokąd; następnie, nagle, niewiadomo skąd, widzisz potwarz jak podnosi się, wypręża, świszcze,