Oto sztuka, o której wystawienie walczył przez trzy lata przeciw królowi sam kwiat „uprzywilejowanych“, aby, blisko przez setkę przedstawień z rzędu, oklaskiwać na scenie włóczenie w błocie wszystkiego, na czem wspierało się ich istnienie i stanowisko. Walka ta, i okoliczności w jakich uzyskano wystawienie Figara, potężnie wzmogły doniosłość jego wpływu.
Wesele Figara jest dziełem bardziej genjalnem niż doskonałem. Uderzające jest, ile wad i nieprawdopodobieństw wykazuje ta sztuka, wzięta pod skalpel krytycznej analizy. Zdaniem Sainte-Beuve’a akcja łamie się w akcie III, w dość niesmacznej sentymentalnej scenie, gdy Marcelina poznaje w Figarze własnego syna. Sarcey zwraca uwagę, jak logicznie słabo nakreślona jest rola samego Figara: ma on pozory niespożytej czynności, a właściwie nie robi nic, wszystkie jego intrygi okazują się zawodne lub bezużyteczne, nic z tego co przewiduje się nie sprawdza, a wszystko robią inni lub przypadek. Ale, naodwrót, możnaby to wziąć jako punkt wyjścia do podziwu dla prestidigitatorstwa scenicznego autora i jego poczucia optyki teatralnej, skoro te wszystkie braki występują jedynie przy zimnem rozważaniu, a nie w świetle rampy.
Zresztą, niesłuszne byłoby szukać w sztuce rzeczy, których autor nie miał zamiaru w niej pomieścić. Chciał dać swoim współczesnym wesołość; — i dał ją, i ileż jeszcze poza tem, i na jak długo! Ale, nawet w końcowym „wodewilu“, kiedy, w atmosferze ogólnego pojednania i pustoty, każdy z aktorów sztuki rzuca swój pożegnalny kuplet rozbawionemu parterowi, i wówczas, pod wesołą nutą, dźwięczy akcent brzemiennego przyszłością protestu:
Różnie los ludzi obdarza:
Królem ten, pastuchem ów;
Traf różnicę całą stwarza,