Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.
92
Beaumarchais

ROZYNA. Jakiem prawem, jeśli łaska?
BARTOLO. Prawem powszechnie uznanem: prawem silniejszego.
ROZYNA. Raczej dam się zabić, niż pozwolę na to.
BARTOLO, tupiąc nogą. Ech, moja panno!
ROZYNA, pada na fotel, udając że mdleje. Och, cóż za niegodziwość!
BARTOLO. Daj list, lub drżyj przed mym gniewem.
ROZYNA, wpół leżąc w fotelu. Nieszczęśliwa Rozyno!
BARTOLO. Co tobie się dzieje?
ROZYNA. Cóż za straszna przyszłość!
BARTOLO. Rozyno!
ROZYNA. Dławię się z wściekłości!
BARTOLO. Słabo jej.
ROZYNA. Mdleję... umieram.
BARTOLO, maca puls i mówi na stronie. Nieba! list! Przeczytajmy, póki się nic spostrzeże. (Dalej obmacuje puls i bierze list, który stara się przeczytać, odwracając się trochę).
ROZYNA, ciągle wpół omdlała. O, ja nieszczęśliwa!... och!...
BARTOLO, puszcza jej rękę i mówi na stronie. Cóż za szał każe człowiekowi dochodzić tego, czego wciąż lęka się dowiedzieć!
ROZYNA. Och! biedna Rozyno!
BARTOLO. Nadużywanie pachnideł... wywołuje takie spazmatyczne dolegliwości. (Czyta za fotelem, wciąż obmacując puls. Rozyna podnosi się nieco, spogląda nań chytrze, potrząsa głową, i, bez słowa, wraca do poprzedniej pozycji).
BARTOLO, na stronie. O nieba! To naprawdę list krewniaka. Przeklęta podejrzliwość! Jak ją teraz uspokoić? Niech nie wie przynajmniej, że przeczytałem! (Udaje, że podtrzymuje Rozynę i wkłada list zpowrotem do fartuszka).
ROZYNA, wzdycha. Och!
BARTOLO. No, no, to nic, dziecko; troszkę waporów, oto