Strona:PL Beaumarchais-Cyrulik Sewilski.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
106
Beaumarchais

BARTOLO. Lepiejbyś uczynił, mości rezonerze, gdybyś mi zapłacił sto talarów z procentami, bez krętactw: ostrzegam.
FIGARO. Wątpi pan o mej uczciwości? Pańskie sto talarów! wolałbym raczej być je winien całe życie, niż zaprzeć się ich na jedną minutę.
BARTOLO. I powiedzno jeszcze: jak smakowały małej Figaro cukierki, które jej zaniosłeś?
FIGARO. Jakie cukierki? O czem pan mówi?
BARTOLO. Tak, cukierki, w tutce sporządzonej z ćwiartki listowego papieru... dziś rano.
FIGARO. Niech mnie djabli porwą, jeżeli...
ROZYNA, przerywając. Czy pamiętał pan bodaj doręczyć je odemnie, panie Figaro? Prosiłam o to.
FIGARO. A, a; te cukierki, dziś rano? Jakiż ze mnie ciemięga! Zupełnie mi wyleciały z głowy... Och, wyborne, pani, cudowne!
BARTOLO. Wyborne! Cudowne! Hm, hm, mości balwierzu, złapałeś się trochę! Ładne rzemiosło uprawiasz tu, jak widzę!
FIGARO. O cóż chodzi?
BARTOLO. I które ci zyska śliczną reputację!
FIGARO. Będę się starał ją podtrzymać.
BARTOLO. Powiedz raczej, ścierpieć.
FIGARO. Jak się panu podoba.
BARTOLO. Z wysokiego tonu bierzesz! Wiedz, mój drogi, że, kiedy dysputuję z głupcem, nie ustępuję nigdy.
FIGARO, odwracając się doń plecami. Różnimy się najzupełniej: ja ustępuję zawsze.
BARTOLO. Hę? co on powiada, mości bakałarzu?
FIGARO. Czy pan sobie wyobrażasz, że masz do czynienia z wiejskim golibrodą, który umie tylko machać brzytwą? Dowiedz się pan, że pióro moje znane jest w Madrycie, i że, gdyby nie zawiść...