FIGARO. Dobrze więc! pójdę sam poszukać: wszak wszystko jest w pańskim pokoju? (Pocichu, do hrabiego). Wywabię go stąd.
BARTOLO, zdejmuje pąk kluczy i mówi po chwili zastanowienia. Nie, nie, sam pójdę. (Cicho do hrabiego, odchodząc). Miej na nich oko, proszę.
FIGARO. Och, jakaż nas sposobność minęła! Omal nie dał mi kluczy. Klucz od żaluzji jest w tym pęku?
ROZYNA. Łatwo go poznać: zupełnie nowy.
BARTOLO, wracając, na stronie. Doprawdy, sam nie wiem już co czynię: zostawiać tutaj tego przeklętego golibrodę! (Do Figara). Masz. (Daje mu pęk kluczy). W moim alkierzu, w przegródce sekretarzyka: tylko mi nic nie ruszaj.
FIGARO. Tam do stu kaduków! dobrzebym się wybrał, przy pańskiej podejrzliwości! (Na stronie, odchodząc). Patrzcie, jak niebo opiekuje się niewinnością!
BARTOLO, cicho do hrabiego. To ten hultaj nosił list do hrabiego.
HRABIA, cicho. Wygląda mi na skończonego draba.