tę godność 56.000 franków gotowizną. Jak wesoło igra sobie z kwestją swego parwenjuszostwa:
Ale oto ton się zmienia: głos jego drga niepowściąganem już oburzeniem, gdy mówi o perfidji i bezwzględności, z jaką nadużywa się najdostojniejszych, najbardziej czcigodnych przywilejów, gdy chodzi o to aby zgubić niewinnego ale niewygodnego człowieka. I w istocie dreszcz przechodzi, gdy się pomyśli, jak zginąłby w tej sytuacji ktoś, ktoby miał mniej energji i mniej talentu od naszego „Figara“, i ilu słabeuszów musiało codzień ginąć, miażdżonych trybami ówczesnego systemu.
W sumie, te Memorjały Beaumarchais’go są czemś zadziwiająco śmiałem i zręcznem. Wtajemniczać publiczność w najzawilsze drobiazgi sprawy czysto osobistej i nie znudzić jej; zdobyć dla siebie wrogą zrazu i najgorzej uprzedzoną opinję; zadawać straszliwe ciosy trybunałom, zapewniając wciąż o swoim dla nich szacunku; igrać z władzą, wciąż niby korząc się przed nią; z oskarżonego o niezbyt smaczną sprawę stać się oskarżycielem, mścicielem, heroldem idei, — to arcydzieło talentu.
Wszystko to — mimo całej słuszności — nie osiągnęłoby zapewne skutku, gdyby nie było wciąż podlewane owym wyśmienitym humorem, którego Beaumarchais w swej desperackiej grze nie tracił ani na chwilę. Nieoceniona sędzina Goëzman opędzi przedewszystkiem jego koszta. Ach, ta sędzina Goëzman; póki będzie trwała mowa francuska, nie zapomną o niej z pewnością. Jak ona żyje w tych Memorjałach, owa sędzina, która paple publicznie, że „mu-