dano mi ich pięciu czy sześciu. Cóż ujrzeli w tej sztuce, przedmiocie takiej nagonki? Najniewinniejszą intryżkę pod słońcem. Magnata hiszpańskiego, zakochanego w dziewczynie, którą chce uwieść; wysiłki, jakie młoda oblubienica, narzeczony jej i żona magnata jednoczą, aby unicestwić zamiary absolutnego pana, któremu stanowisko, majątek i hojność dają w ręce wszystkie środki. Oto wszystko, nic więcej. Macie całą sztukę, jak na dłoni.
Skąd te przeraźliwe krzyki? Stąd, iż, miast ścigać jedną tylko przywarę, jak gracza, pyszałka, skąpca lub obłudnika, coby mu ściągnęło na kark jedną tylko kastę wrogów, autor skorzystał z lekkiej kompozycji, lub raczej pokierował swój plan tak, aby wprowadzić weń krytykę mnóstwa nadużyć toczących społeczeństwo. Ale, ponieważ, w oczach oświeconego cenzora, nie stanowi to jeszcze skazy dzieła, wszyscy, aprobując je, domagali się prawa sceny. Trzebaż więc było je ścierpieć; i wówczas możni tego świata ujrzeli ze zgorszeniem.
Sztukę, w której, z zuchwalstwem iście niesłychanem,
Bronić własnej małżonki sługa śmie przed panem!
(M. Gudin).
Och! jak żałuję, iż, z tego nawskroś moralnego tematu, nie ułożyłem krwawej tragedji. Wkładając sztylet w rękę obrażonego małżonka (którego nie byłbym z pewnością ochrzcił Figarem!), kazałbym mu w zazdrosnym szale dostojnie zasztyletować możnego rozpustnika. Ponieważ pomściłby swój honor w potoczystych aleksandrynach i ponieważ mój zazdrośnik, conajmniej wódz armji, byłby rywalem jakiegoś bardzo okropnego tyrana władającego haniebnie nad nieszczęsnym ludem, wszystko to, bardzo odległe od naszych obyczajów, nie byłoby, sadzę, zraniło nikogo; krzykniętoby: brawo! bardzo moralne dzieło! Bylibyśmy ocaleni, ja i mój nieokrzesany Figaro.
Ale ja miałem zamiar zabawić poprostu mych ziomków, a nie wyciskać strumienie łez ich połowicom. Występnego kochanka zrobiłem dzisiejszym paniczem, hojnym, dość rozwiązłym, nawet nieco