ra stanowiła oś trzeciego aktu, a którą autor usunął, na prośby aktorów, lękających się aby ustęp tak poważny nie przyćmił wesołości.
Kiedy Molier dość upokorzył kokietkę czy ladacznicę z Mizantropa publicznem odczytaniem jej listów do wszystkich kochanków, zostawia ją splugawioną pod ciosami jakie jej zadał; ma słuszność; i cóżby z nią począł? Jest występna z własnego wyboru i chęci: doskonale pocieszona wdowa, modnisia dworska, nie mająca nic na usprawiedliwienie swych błędów, plaga zacnego człowieka; autor wydaje ją naszej wzgardzie i taki jest jego morał. Co do mnie, przedstawiając szczere wyznanie Marceliny w chwili niespodzianego poznania, ukazałem tę kobietę upokorzoną, w obliczu Bartola który ją odtrąca, i Figara, ich wspólnego syna, ściągającego uwagę publiczną na prawdziwych winowajców nierządu, w jaki wciąga się bez litości wszystkie dziewczyny z ludu, obdarzone ładną buzią.
Oto przebieg tej sceny:
GĄSKA, mówiąc o Figarze, który poznał w Marcelinie swą matkę. To ja-asne: nie o-żeni się z nią.
BARTOLO. Ani ja.
MARCELINA. Ani ty! A twój syn? Przysiągłeś mi...
BARTOLO. Byłem szalony. Gdyby podobne wspomnienia obowiązywały, trzebaby się żenić z całym światem.
GĄSKA. A gdy-yby wglą-ądać tak ściśle, nikt nie że-eniłby się z nikim.
BARTOLO. Błędy tak pospolite! opłakana młodość!
MARCELINA, rozgrzewając się stopniowo. Tak, opłakana, więcej niżby kto mniemał! Nie myślę zapierać się swych błędów; ten dzień dostarczył aż nazbyt jawnego ich dowodu. Ale jak ciężko pokutować za nie po trzydziestu latach przykładnego życia! Urodziłam się aby być cnotliwą i byłam nią odkąd mi dane mi było osiągnąć pełnię rozumu. Ale, w wieku złudzeń, niedoświadczenia i potrzeb. gdy uwodziciele oblegają nas a nędza nas zjada, co może przeciwstawić biedna dziewczyna tylu zjednoczonym wrogom? Niejeden z tych, co nas surowo sądzą, sam, w swojem życiu, zgubił może dziesięć nieszczęśliwych!
FIGARO. Najwinniejsi są najmniej wspaniałomyślni; oto reguła.