Strona:PL Beaumarchais - Wesele Figara.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

MARCELINA okręca nim. Jesteś wreszcie, wiekuisty doktorze? zawsze tak poważny i flegmatyczny, że możnaby umrzeć czekając twej pomocy, tak jak się wzięło ślub niegdyś mimo twych przezorności.
BARTOLO. Zawsze cierpka i dokuczliwa. Więc cóż? Nacóż moja obecność w zamku tak potrzebna? Hrabia miał jaki wypadek?
MARCELINA. Nie, doktorze.
BARTOLO. Może Rozyna, jego przewrotna żona, czuje się niezdrowa, co daj Boże?
MARCELINA. Tęskni i wzdycha.
BARTOLO. Czego?
MARCELINA. Mąż ją zaniedbuje.
BARTOLO, z radością. Ha! godny małżonku, mścisz się mojej krzywdy!
MARCELINA. Nie wiadomo, jak określić hrabiego: zazdrosny i płochy.
BARTOLO. Płochy z nudów, zazdrosny z próżności: cóż naturalniejszego?
MARCELINA. Dziś, naprzykład, wydaje Zuzię za swego Figara, i, z racji tego związku...
BARTOLO. Który Jego Ekscelencja uczynił koniecznym?
MARCELINA. Niezupełnie; ale który pragnąłby uświęcić potrosze z oblubienicą...
BARTOLO. Pana Figaro? Hm, o to można dobić targu z nim samym.
MARCELINA. Bazyljo twierdzi, że nie.
BARTOLO. I ten opryszek tutaj? Ależ to istna jaskinia! Cóż on tu robi?
MARCELINA. Tyle złego, ile tylko zdoła. Najgorsze w tem wszystkiem, to nudne amory, jakiemi płonie dla mnie oddawna.
BARTOLO. Na twojem miejscu, byłbym się już dwadzieścia razy uwolnił od natręta.
MARCELINA. A to jak?