ku chwale, i ani drgnij w drodze, chyba że jaki tęgi strzał z muszkietu...
ZUZANNA. Pfe! zgroza!
HRABINA. Cóż za wróżby!
HRABIA. Gdzież Marcelina? Osobliwe, niema jej z wami!
FRANUSIA. Wasza Dostojność, Marcelina udała się do miasta przez folwark.
HRABIA. A wróci?
BAZYLJO. Kiedy się Bogu spodoba.
FIGARO. Gdyby mu się mogło spodobać, aby mu się nigdy nie spodobało...
FRANUSIA. Pan doktór prowadził ją pod rękę.
HRABIA, żywo. Doktór tu?
BAZYLJO. Uczepiła się go z miejsca.
HRABIA, na stronie. Nie mógł się zjawić bardziej w porę.
FRANUSIA. Zdawała się bardzo podniecona, idąc rozprawiała głośno, potem przystawała, wymachiwała, ot, tak, rękami... a pan doktór robił o, tak, ręką, uspokajając: była taka zagniewana! mówiła coś o szwagrze Figaro.
HRABIA, biorąc ją pod brodę. Szwagrze... przyszłym.
FRANUSIA, wskazując Cherubina. Czy Wasza Dostojność przebaczyła nam już za wczoraj?...
HRABIA, przerywając. Bądź zdrowa, mała, bądź zdrowa.
FIGARO. To jej sobacza miłość tak ją nosi; byłaby nam całkiem zepsuła uroczystość.
HRABIA, na stronie. Zepsuje, ja ci ręczę. (Głośno). Pójdźmy, hrabino. Bazyljo, zajdziesz do mnie.
ZUZANNA, do Figara. Wstąpisz do mnie, kochanie?
FIGARO, po cichu do Zuzanny. Cóż? Źle połknął haczyk?
ZUZANNA, po cichu. Rozkoszny chłopiec z ciebie! (Wszyscy wychodzą).
Strona:PL Beaumarchais - Wesele Figara.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.