jego miejsce. (Wchodząc do alkierza). Możesz teraz, panie hrabio, wyłamać zamek, o ile cię to bawi: zje djaska, kto dobędzie ze mnie słowo. (Zamyka się).
HRABIA trzyma w ręku obcęgi, które rzuca na fotel. Wszystko jest jak zostawiłem. Pani, nim mnie narazisz na konieczność skruszenia drzwi, zastanów się: jeszcze raz pytam, nie chcesz otworzyć?
HRABINA. Ach, mężu, jakiż straszliwy poryw zdolny jest niweczyć w ten sposób względy należne godności żony? Gdyby to miłość władała tobą i podsuwała ci te szaleństwa, usprawiedliwiłabym je, mimo ich niedorzeczności; zapomniałabym może, przez wzgląd na pobudki, wszystko co jest w nich obrażającego. Ale sama próżność czyż może szlachetnego człowieka przywieść do takich wybryków?
HRABIA. Miłość czy próżność, otworzysz pani, albo natychmiast...
HRABINA, stając między hrabią a drzwiami. Wstrzymaj się hrabio, proszę. Czy sądzisz że byłabym zdolna uchybić samej sobie?
HRABIA. Co się pani podoba; chcę widzieć, kto jest w alkierzu.
HRABINA, przestraszona. Dobrze więc, mężu, zobaczysz. Posłuchaj mnie... spokojnie.
HRABIA. Więc nie Zuzia?
HRABINA, trwożliwie. W każdym razie nie osoba... której mógłbyś się w czemkolwiek obawiać... Gotowałyśmy żarcik... bardzo niewinny, doprawdy... na dziś wieczór... i przysięgam...
HRABIA. I przysięgasz?...
HRABINA. Że ani on ani ja nie mieliśmy zamiaru cię obrazić.
HRABIA, szybko. Ani on ani ja? Więc to mężczyzna?
HRABINA. Dziecko raczej, mężu.