BARTOLO. Chodzi o przyrzeczenie małżeństwa.
MARCELINA. Połączone z pożyczką pieniężną.
GĄSKA. Ro-ozumiem, et caetera, jak na-astępuje.
MARCELINA. Nie, panie sędzio, bez et caetera.
GĄSKA. Ro-ozumiem; masz pani sumę?
MARCELINA. Nie, panie sędzio, to ja pożyczyłam.
GĄSKA. Ro-ozumiem, ro-ozumiem; żądasz pani zwrotu?
MARCELINA. Nie, panie sędzio; żądam, aby mnie zaślubił.
GĄSKA. Ro-ozumiem do-oskonale. A on, czy chce za-aślubić?
MARCELINA. Nie, panie sędzio; o to właśnie proces.
GĄSKA. Czy pa-ani mniemasz, że ja nie ro-ozumiem pro-ocesu?
MARCELINA. Nie, panie sędzio (do Bartola). W kogóżeśmy wpadli! (do Gąski). Jakto! to pan będzie nas sądził?
GĄSKA. Czyż w innym celu nabyłem swoją po-osadę?
MARCELINA, wzdychając. To wielkie nadużycie taki handel!
GĄSKA. Tak, le-epiejby było dawać je nam darmo. Przeciw ko-omu wnosisz pani skargę?
MARCELINA. Przeciw temu oto niegodziwcowi, panie sędzio.
FIGARO, bardzo wesoło, do Marceliny. Może przeszkadzam? Hrabia przybędzie za momencik, panie radco.
GĄSKA. Wi-idziałem już gdzieś tego chło-opca.
FIGARO. U szanownej małżonki pańskiej, w Sewilli, do jej usług, panie radco.
GĄSKA. Kie-edyż to?
FIGARO. Nieco mniej niż rok przed urodzeniem szanownego młodszego pańskiego syna. Śliczny chłopak, dumny zeń jestem.
GĄSKA. Tak, najła-adniejszy ze wszystkich. Powiadają, że ty tu coś bro-oisz?