Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/123

Ta strona została przepisana.

objaśnił mi jej ojciec. — Nietylko gotowanie odbywa się w kuchni publicznej. Usługa tameczna wraz z dobrocią jadła nie zostawia nic do życzenia i jest o wiele lepsza, niż w domu. Śniadania i kolacyje jadamy u siebie, gdyż nie warto wychodzić. Lecz obiadujemy w większości wypadków poza domem. Od kiedy pan jesteś tu naszym gościem, przestaliśmy tam chodzić, czekając, dokóki nie oswoisz się z naszymi obyczajami. Może więc pójdziemy dziś na obiad pod Słonia?..
Odrzekłem, iż sprawi mi to wielka przyjemność.
Rychło potem Edyta przyszła do mnie uśmiechnięta i rzekła:
— Ostatniej nocy myślałam, cobym mogła zrobić, abyś pan był tu u nas, jak w domu, zanim przyzwyczaisz się nieco więcej do nas i do naszych obyczajów; przyszła mi też do głowy myśl jedna. Cobyś pan powiedział na to, gdybym zaprowadziła pana do bardzo miłego towarzystwa pańskich czasów, z którem, jestem pewna, byłeś pan bardzo blizko znajomym.
Odpowiedziałem niejasno z pewnem wahaniem, iż byłoby to zapewne bardzo przyjemne dla mnie, lecz, że nie widzę, w jaki sposób mogłaby tego dokonać.
— Chodź pan więc ze mną... — odrzekła, śmiejąc się — i przekonaj się, czy nie mam racyi...
Przestałem się już dziwić dzięki ciągłym wstrząśnieniom, jakich doznawałem, pomimo to jednak z pewnym podziwem towarzyszyłem jej do nieznanego mi dotychczas pokoju. Była to miluchna, a niewielka salka, zapełniona książkami.
— Oto pańscy przyjaciele... — rzekła Edyta, wskazując na półki.
Zrozumiałem jej myśl, kiedy, spojrzawszy na grzbiety książek, ujrzałem imiona: Szekspira, Miltona, Wordsworth’a, Shelley’a, Defoe’go, Dickens’a, Tackeray’a, Wi-