Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/205

Ta strona została przepisana.

— Cóżbyś pan pomyślał, gdybym powiedziała, że zależy to od pana samego...
— Odemnie?.. W jakiż to sposób?..
— Panie West, straciliśmy jakąś piękną muzykę... — odpowiedziała mi tylko. Zwróciwszy się do telefonu, dotknęła go palcem, a fale powietrzne poruszać się zaczęły rytmem adagio’a. Potem już starała się pilnie, aby muzyka nie pozostawiała nam czasu na rozmowę. Twarz odwróciła odemnie, utrzymując, że oddana jest aryjom, ale była to tylko wymówka, którą zdradzała wyraźnie purpura zalewająca jej policzki.
Kiedy wreszcie oznajmiła mi, żem słyszał już wszystko, o co mi na razie chodziło i kiedyśmy wstali, by wyjść z pokoju, zbliżyła się prosto do mnie i nie podnosząc oczu, rzekła:
— Panie West, mówisz pan, żem była dobrą dla pana. Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, lecz jeżeli pan tak utrzymujesz, to proszę mi obiecać, że nie będziesz pan nigdy usiłował skłonić mnie do powiedzenia sobie tego, o coś mnie pytał i że nie będziesz próbował dowiedzieć się o tem zkadinąd, np. od ojca mego lub matki...
Na prośbę taką jedna tylko odpowiedź była możliwą.
— Przebacz mi pani, żem cię zmartwił... Rozumie się, że obiecuję... Nigdybym się nie był pytał, sądząc, że to może panią zasmucić... Ale czy mnie pani potępia za ciekawość?..
— Nie potępiam pana wcale...
— Kiedyś... — dodałem — gdy nie będę pani dokuczał, powie mi pani z własnej woli, Czy mogę się tego spodziewać?..
— Być może... — szepnęła.
— Tylko być może?..