Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/264

Ta strona została przepisana.

— Smucę się wraz z wami... — mówiłem. — Otrzymujecie bezwątpienia zbyt mało, a jednak, co do mnie, to dziwię się nie temu, że przemysł tak oto prowadzony może wam dawać coś zaledwie na życie, ale raczej temu, że może on dawać cokolwiekbądź.
Powracając później około godziny 3-ej do dzielnicy na półwyspie, zatrzymałem się na ulicy Stanowej, przypatrując się, jak gdyby po raz pierwszy, bankom, giełdom i innym instytucyjom finansowym, których w widzeniu mojem na ulicy Stanowej nie pozostało było ani śladu. Interesanci, agenci, posłańcy skupiali się tu i owdzie w bankach i pod bankami, gdyż brakowało już tylko paru minut do godziny zamknięcia ich.
Przedemną znajdował się bank, w którym ja sam zwykle załatwiałem interesy, to też, przeszedłszy w poprzek ulicę, wraz z tłumem wstąpiłem tam i stanąłem w zagłębieniu ściany, przyglądając się całej armii urzędników, mających do czynienia z pieniędzmi, oraz szeregowi depozytaryjuszów przy oknach kasyjerskich. Stary dżentelman, którego znałem, dyrektor banku, przechodząc koło mnie, a spostrzegłszy moją postawę zamyślona, przystanął na chwilę.
— Czyż nie zajmujący widok, panie West?.. — pytał. — Przedziwny mechamizm; sam to znajduję. Lubię niekiedy stanąć tu sobie i popatrzeć tak, jak pan teraz. Jest to poemat, panie, poemat, tak panu powiem. Czyś pan się kiedy zastanawiał, panie West, że bank jest sercem całego systemu spraw handlowo-przemysłowych. Z niego i do niego podąża ustawicznie odpływ i przypływ soków odżywczych. Teraz oto mamy przypływ, zrana będziemy mieli znów odpływ.
Zadowolony ze swego konceptu, starzec poszedł dalej, śmiejąc się.