Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/38

Ta strona została przepisana.

ostatniego idyjoty. Oszczędź mi pan dalszego słuchania tej wypracowanej blagi i powiedz mi wreszcie, czy mogę się spodziewać od pana jakiegoś zrozumiałego sprawozdania z tego, gdzie jestem i jak się tu znalazłem? Jeśli mi pan odmówisz, to postaram się sam dowiedzieć się prawdy, pomimo wszelkich przeszkód...
— Więc pan nie wierzysz, iż jesteśmy w roku 2000?..
— Czyż istotnie widzisz pan jakąś potrzebę zadawania mi podobnych pytań?..
— A więc dobrze... — odrzekł mój szczególny gospodarz. — Ponieważ nie mogę pana przekonać, to się pan sam przekonasz. Czy masz pan dość sił, by wyjść za mną na schody...
— Jestem równie silny, jak zawsze... — odpowiedziałem gniewnie. — Zresztą może mnie zmuszą wykazać tę siłę, jeśli ten żart dłużej trwać będzie...
— Upraszam pana... — brzmiała odpowiedź mego towarzysza — nie pozwalaj pan zakorzenić się w twym umyśle przekonaniu, że jesteś ofiarą jakiegoś figla, bo jak się pan przekonasz o prawdzie mych słów, reakcyja może być zbyt silną...
Wyraz współczucie, połączonego z litością, z którem przemawiał, i zupełny brak oburzenia na me gniewne słowa, dziwnie mnie zmięszał i wyszedłem za nim z pokoju w bardzo silnem nerwowem rozdrażnieniu.
Weszliśmy dwa piętra po schodach, potem jeszcze jedno piętro niższe i znaleźliśmy się w belwederze, na dachu.
— Bądź pan łaskaw, spójrz wokoło siebie... — rzekł on, gdy stanęliśmy na platformie. — A teraz, powiedz mi pan, czy widzisz przed sobą Boston XIX-go stulecia?..
U nóg moich roztaczało się olbrzymie miasto. Na