wszystkie strony widać było długie i szerokie ulice, ocienione drzewami, po obu stronach których piętrzyły się piękne budynki. Budynki te nie przytykały jedne do drugich, ale rozdzielone były małymi lub większymi ogrodami. W każdej dzielnicy piękne, szerokie skwery, pełne drzew, w pośród których bielały posągi i lśniły się wodotryski w promieniach zachodzącego słońca. Gmachy publiczne, kolosalnych rozmiarów i piękności architektonicznej nieznanej za moich czasów, ze wszech stron wznosiły swe wspaniałe filary. Z pewnością, nigdy przedtem miasta tego, ani też podobnego mu, nie widziałem. Wreszcie, podnosząc oczy na horyzont, spojrzałem na zachód. Ta niebieska wstęga, płynąca w zakrętach na zachód, czyż to nie rzeka Karola?.. Spojrzałem na wschód: zatoka Bostonu rozścielała się przedemną ze swymi pagórkami; wszystkie jej zielone wysepki mogłem policzyć.
Wiedziałem już, że mi powiedziano prawdę co do tej nadzwyczajnej przygody, która mnie spotkała.
Nie straciłem zmysłów, ale wysiłek, by zdać sobie sprawę z mego położenia, sprawił mi wszakże zawrót głowy; to też przypominam sobie, że mój towarzysz schwycił mię za ramię i wprowadził mnie pod rękę z dachu do obszernego pokoju, który się znajdował na najwyższym piętrze domu. Tam nastawał on na to, bym wypił parę kieliszków dobrego wina i coś przekąsił.
— Mam nadzieję, że pan się będziesz czuł wkrótce