Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/71

Ta strona została przepisana.

twarzyczkę, w jej oczy, łzą litości zwilżone, mózg mój przestawał wirować. Czuła sympatyja, która się wyrażała w lekkiem ciśnieniu jej palców, była dla mnie deską zbawienia. Wrażenie to przynosiło mi spokój, jakby jakiś cudownie działający trunek.
— Niech cię bóg strzeże, pani... — rzekłem po chwilowem milczeniu. — To on cię zapewne przysłał do mnie w tej chwili. Byłem właśnie w trakcie zwaryjowania, gdyś pani nadeszła...
Słysząc to, łzy stanęły jej w oczach.
— Panie West... — zawołała — musiałeś pan myśleć, żeśmy ludzie bez serca... bo jakże mogliśmy pana tak długo samego zostawić?.. A teraz to wszystko już przeszło... Nieprawdaż?.. Już panu lepiej, co?..
— Tak jest.... — odrzekłem — i zawdzięczam to pani... Jeśli pani raczysz zostać jeszcze trochę przy mnie, czuję, że wkrótce będę znowu sobą...
— Za nic w świecie nie odejdę... — rzekła i po jej twarzy przeszedł lekki dreszcz, bardziej świadczący o jej sympatyi, niż pięknych słów tysiące.
— Niech pan nie przypuszcza, żeśmy tak dalece bez serca, jakby się zdawać mogło, wobec tego, żeśmy pana tak samego sobie zostawili.... Mało spałam tej nocy; tak mnie niepokoiła myśl o tem, jak dziwnem dziś będzie przebudzenie się pana; ale ojciec zapewniał, że pan będziesz dziś spał do późna. Przykazywał także, abyśmy nie okazywali zbyt dużo sympatyi na początek, a raczej usiłowali rozerwać myśli pańskie, dając panu czuć, że jesteś w gronie przyjaciół...
— Uczyniłaś to pani w istocie... — odrzekłem — ale proszę zauważyć, że to nie żarty przeskoczyć tak stulecie... Choć zdawało się wczoraj wieczorem, że tego nie czuję, ale dziś rano dziwne bardzo przeżyłem wrażenia...