Strona:PL Bellamy - Z przeszłości 2000-1887 r.pdf/72

Ta strona została przepisana.

Trzymając jej rączki w mych dłoniach i nie spuszczając oczu z jej twarzy, mogłem nawet kpić sobie z moich męczarni.
— Nikomu z nas i do głowy nie przyszło, że możesz pan tak wcześnie wyjść na miasto dziś rano... — ciągnęła dalej. — Gdzieżeś pan był, panie West?..
Opowiedziałem jej szczegółowo wszystkie moje ranne przygody, od chwili, w której przetarłem oczy, aż do chwili, kiedy podniósłszy wzrok, ujrzałem ją przed sobą. Głęboka litość wyrażała się na jej twarzy, podczas mego opowiadania. Choć wypuściłem jedną z jej rączek, nie próbowała odjąć mi drugiej; widziała zapewne, jak wielką ulgę przynosi mi ściskanie tej rączki.
— Mogę sobie po części wyobrazić, jakiego pan doznawałeś wrażenia.. — rzekła. — Musiało to być coś okropnego... I pomyśleć, że pan byłeś sam jeden, opuszczony, podczas walki z podobnemi wrażeniami!.. Ach, daruj nam pan, błagamy!..
— Ależ to wrażenie już znikło. W obecnej chwili zatarłaś je pani całkowicie... — zapewniałem ją.
— Nie pozwolisz pan, by to wrażenie wróciło?.. — pytała z niepokojem.
— Zaręczyć nie mogę... — odrzekłem. — Przedwczesnem byłoby podobne zapewnienie, zważywszy, jak każda rzecz będzie mi się dziwną wydawać...
— Ale nie będziesz pan walczył z niem nadal samotnie... — nastawała Edyta. — Przyrzeknij pan, że będziesz przychodził wtedy do nas i pozwolisz nam sympatyzować ze sobą i próbować, czy nie możemy w czem ulżyć panu... Może nie potrafimy zrobić wiele, ale zawsze będzie z tem panu lepiej, niż walczyć samotnie ze swojemi myślami...