Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

pewny, czy mu się to uda, ale, zauważywszy w chłopcu skłonność do krnąbrności, powiedział matce: „To muszę zeń wykorzenić!“ Brał tedy od czasu do czasu do ręki potężną rózgę i zmuszał trzyletniego malca do — układania porozrzucanych ze złości polan drzewa, podnoszenia naczyń, które cisnął o ziemię, lub głaskania kota, którego wytargał za ogon. Matka, spostrzegłszy, iż męża napada taki nastrój, wydalała się zazwyczaj z domu.
Dziwiło to niepomału Sämunda, że, w miarę jak chłopcu przybywało lat, coraz więcej miał w nim wad do wykorzenienia, mimo, iż postępował z nim coraz to surowiej. Zawczasu zasadził go do abecadła, a także zabierał go ze sobą w pole, by go nie tracić z oczu. Matka zajęta gospodarstwem i drobnemi dziećmi, poprzestawała na gładzeniu syna po policzkach i udzielaniu rad zbawiennych co rano przy ubieraniu. Pozatem wstawiała się za nim do ojca, ile razy w niedziele i święta siedzieli oboje w domu na poufnej gawędce.
Torbjörn, który za byleco zawsze dostawał w skórę, nawet za to, że a b nie brzmiało, jak mówił, — ba, ale ab, lub za to, że chciał wybić małą Ingrid, tak samo, jak jego bił ojciec — rozmyślał nad dziwną zagadką, dlaczego jemu jest tak źle, a jego siostrom i braciom tak dobrze na świecie.
Obcował ciągle z ojcem, a nie śmiał z nim dużo rozmawiać, przeto stał się małomówny, ale zato dużo