— Gdzie?... Ano... to było... tak... tak to się stało tam, naprzeciwko, w Solbakken.
Torbjörn wytrzeszczył oczy.
— A czy słyszałeś o człowieku, który się zaprzedał djabłu za parę starych butów?
Torbjörn zaniemiał ze zdziwienia.
— Pewnie chcesz wiedzieć, gdzie się to stało? — pytał Aslak. — Ano także w Solbakken, ot, tam nad strumieniem, który stąd widać. Boże bądź miłościw! — dodał po chwili. — Ładny z ciebie widzę chrześcijanin! Założę się, że nie wiesz nic o Kari, co miała drewnianą spódnicę?
Nie słyszał o niej rzeczywiście nic.
Aslak pracował żwawo i rozpowiadał przytem wesoło o Kari z drewnianą spódnicą, o młynie, mielącym sól na dnie morza, o djable w sabotach, o krasnoludku, któremu brodę przyciął rozłupany pień drzewa, o siedmiu zielonych pannach, które wyrywały śpiącemu Piotrkowi kłusownikowi włosy z łydek, a mimo to nie mogły go zbudzić... słowem gadał różne cudactwa, a wszystko to miało się stać tam... w Solbakken.
— Cóż się, na miły Bóg, stało chłopcu? — dziwiła się na drugi dzień matka. — Od samego rana klęczy na ławce i wpatruje się w Solbakken.
— Rzeczywiście gapi się jak cielę na malowane wrota! — powiedział ojciec. Leżał na łóżku i odpoczywał całe poobiedzie, albowiem była to niedziela.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.