Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz zbudził się z okropnym strachem. Nie mógł krzyczeć, ale wiedział, że teraz oto spadną nań cięgi. Otwarł oczy i przekonał się z ogromną ulgą, iż to był jeno sen. Niebawem zauważył, że w skórę dostanie ktoś inny, mianowicie Aslak.
Sämund spacerował tam i z powrotem po izbie, a — ten krok znał Torbjörn doskonale. Krępy, trochę za niski, ale silny chłop, spozierał raz poraz z pod krzaczastych brwi na Aslaka i nie ulegało wątpliwości, że groźna burza wisi w powietrzu. Aslak siedział na wielkiej beczce i kiwał nogami, czasem podwijając jedną pod siebie. Ręce, jak zazwyczaj, trzymał w kieszeniach od spodni, a czapkę nasunął na czoło i oczy tak, że włosy sterczały mu po obu stronach, a oczu widać nie było. Skrzywione zazwyczaj grymasem usta były dzisiaj jeszcze bardziej krzywe.
Po długiem milczeniu zaczął pierwszy Aslak:
— Wasz syn, gospodarzu, zwarjował! Ale jeszcze gorsza rzecz, że ktoś na waszego siwka rzucił czary.
— Ty łajdaku bezwstydny! — wrzasnął Sämund, aż zadudniło w izbie. Aslak przekrzywił głowę na bok, a Sämund chodził dalej tam i z powrotem.
— Naprawdę koń jest zepsuty przez czary... — zaczął znów Aslak, badając jakie wrażenie te właśnie słowa wywołają.
— Czary... naturalnie że czary! — wrzasnął Sämund. — A któż to zrobił jak nie ty, drabie jeden?