mu tak rękę, że Torbjörn omal nie krzyknął z bólu.
Przypomniał sobie o Synnöwe i spojrzał. Klęczała jeszcze, ale była przerażona i zdrętwiała. Teraz uczuł, że musiał uczynić coś bardzo brzydkiego. Gdy zauważyła, że na nią patrzy, zeszła z ławki i nie pokazała się wcale.
Nagle zjawił się zakrystjan i pastor.
Torbjörn przypatrywał im się uważnie. I znowu poszedł zakrystjan, a za nim pastor... On siedział na kolanach ojca i myślał:
— Czy ona się jeszcze pokaże?
Malec, który go ściągnął z ławki, siedział na małym stołeczku na drugim końcu stali i ile razy chciał wstać, dostawał w plecy kułakiem od starego jegomości, który drzemał smacznie, ale budził się zawsze w porę, by zapobiec nowej walce.
— Czy ona się wnet pokaże? — dumał Torbjörn.
Każda czerwona wstążka, jaką ujrzał w pobliżu, przywodziła mu na myśl tę, która ją nosiła, a każdy pięknie malowany obraz wydał mu się podobnym do niej, tylko postacie były nieco mniejsze od Synnöwe.
— Ach! — zauważył z radością. Oto wystawia główkę!
Ale zaledwo go spostrzegła, przybrała surową minę i schowała się.
Znowu ukazali się zakrystjan i pastor, dzwony zaczęły dzwonić, a wierni powstali z miejsc.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.