Ojciec powiedział coś zcicha do jegomości o jasnych włosach i obaj podeszli do ławki przeciwległej, z której kobiety również powstały.
Pierwsza wyszła kobieta jasnowłosa. Uśmiechała się podobnie, jak ten jegomość, tylko mniej wesoło. Była mała, blada. Prowadziła za rękę Synnöwe. Torbjörn zbliżył się zaraz do niej, ale odsunęła się żwawo i skryła w fałdach matczynej spódnicy.
— Idź sobie! — powiedziała.
— Ten chłopczyna — ozwała się kobieta, — nie był dotąd jeszcze w kościele?
Położyła mu dłoń na głowie.
— Jest dziś po raz pierwszy — odparł Sämund — i dlatego rozpoczął bijatykę.
Torbjörn spojrzał zawstydzony na ową kobietę, a potem na Synnöwe, która wydała mu się teraz jeszcze poważniejszą.
Wyszli razem. Rodzice zatopili się w rozmowie, a Torbjörn szedł zaraz za Synnöwe, która za każdem zbliżeniem czepiała się trwożliwie sukni matki. Tamtego chłopca stracił zupełnie z oczu. Przed kościołem starsi rozgadali się na dobre. Torbjörn usłyszał parę razy imię Aslaka, a bojąc się, by przy tej sposobności nie wspomniano także i o nim, odsunął się na bok.
— To nie dla ciebie! — powiedziała matka do Synnöwe. — Odejdź trochę od nas, moje dziecko... mówię ci, oddal się...
Synnöwe odeszła z wahaniem kilka kroków.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.