— Czy to prawda, że u was pełno krasnoludków, czarownic i innych złych duchów? — zapytał, biorąc się pod boki. Wysunął jedną nogę i przybrał minę wyzywającą, zupełnie, jak Aslak.
— Mamo... mamo! Wiesz co on mówi! On powiada...
— Daj mi spokój... rozumiesz? I nie zbliżaj się, aż cię zawołam.
Musiała znowu cofnąć się. Szła zwolna wstecz, gryząc chusteczkę i szarpiąc ją w zębach.
— Czy to prawda, że u was w krzakach nad stawem co noc słychać muzykę? — pytał Torbjörn.
— Nieprawda!
— Czyś nigdy nie widziała krasnoludka?
— Nie!
— Ależ na miłość boską!...
— Pfuj! Nie mów tego!
— O... cóż to szkodzi! — zawołał i splunął daleko przez zęby, chcąc jej pokazać, jak daleko pluć potrafi.
— Tak... tak... strzeż się! — zauważyła. — Inaczej pójdziesz prosto do piekła!
— Tak myślisz? — spytał pokorniejszym głosem. Zawsze sądził, że conajwyżej może za to dostać bicie, a w tej chwili ojciec stał dosyć daleko.
— Kto jest u was w domu najsilniejszy? — spytał i nasunął czapkę na jedno ucho.
— Nie wiem... — odrzekła Synnöwe z zakłopotaniem.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.