Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

— O niczem ważnem! — odparła.
Gdy już wszyscy spali, ubrał się Torbjörn z powrotem i wyśliznął pocichu z domu. Była piękna, cicha, ciepła noc. Chmury na niebie były fantastycznie spiętrzone, a w przerwach między niemi widniał ciemny granat usiany gwiazdami. Wydawało się, że przez one przerwy spogląda ktoś na ziemię, jakby przez okna.
Wokoło było pusto, ani jednego nie widział człowieka. Tylko koniki polne ćwierkały. Odezwała się czasem z prawej strony przepiórka, odpowiedziała jej druga z lewej strony drogi i znowu rozbrzmiewały koniki. Torbjörnowi wydawało się, że kroczy za nim jakaś świta śpiewaków, chociaż nie było nikogo. Las rysował się siną linją, ciemniejącą im bardziej w górę się wspinał, a czuby drzew tonęły w białej mgle. Z głębi lasu dochodził bulgot zapamiętałego cietrzewia, kłócącego się ze sobą samym i przeraźny powrzask sowy. Łomotał też gdzieś w dali wodospad i dzisiaj właśnie roztętnił się głośniej, niż zawsze. Zdawało się, że zbudził się, by podpatrywać co Torbjörn robi tutaj po nocy. Chłopak zboczył ze zwyczajnej drogi, ruszył na przełaj przez pola i znalazł się niebawem w małym ogródku Synnöwe, tuż pod oknem piwnicznem. Nad owem oknem znajdowało się okno sypialni Synnöwe. Stanął, rozejrzał się wokoło i zaczął nadsłuchiwać. Ale pusto i cicho było wokół. Potem wyszukał narzędzia ogrodnicze, rydel i grabie, których potrzebował. Jedna grządka była przekopana, ale ukończono ledwo mały