Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby zawstydzony i spojrzał na swe nagie nogi. Przyszło mu widać wspomnienie owych pierwszych dni wiosny, kiedy wszystko co żyje, traci rozum pod wpływem promieni słońca. Po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał z pod nastroszonych piórami brwi ku czarnym skalnym iglicom, gdzie może krąży znużona, osłabła i chora z powodu owych jaj królowa-żona. Wzbił się w powietrze i za chwilę ujrzała sosna parę królewską, zawieszoną wysoko na błękicie ponad skałami. Rozmawiali zapewne o swych sprawach domowych. Uczuła mimo wszystko pewien niepokój. Była dumną, a nicby tak nie schlebiało jej dumie, jak to, by mogła kołysać w koronie swej królewską parę. Orły zwróciły lot w jej stronę i szybowały prosto ku niej. Widocznie sprawa została rozstrzygnięta, gdyż, nie mówiąc ni słowa, oboje zaczęli znosić gałęzie. Sosna napuszyła się jeszcze bardziej i w samej rzeczy nikt jej w tem nie mógł przeszkodzić!
W całym lesie powstał szum. Poleciały wieści o wysokim honorze, jaki spotkał sosnę-mocarkę.
Opodal stała śliczna, smukła brzoza i przeglądała się w strumieniu, oddana marzeniom o miłości maleńkiego srebrnoszarego dzwońca, który sypiał zazwyczaj popołudniu w jej gałęziach. Otaczała go wonią swych pąków, zatrzymywała na lepkich listkach komary i różne małe owadki, by je mógł wygodnie schwytać, cowięcej czując, że upał się wzmaga, zbudowała mu w koronie swej cienistą altankę. Dzwoniec, widząc tyle