— Ty to wiesz dobrze!
— Ona sama przynajmniej nie powiedziała!
— O jakże możesz tak mówić? — zawołała Ingrid, spojrzała nań z niechęcią, wstała i obejrzała się wokoło.
On rzucił kawałki gałęzi, zatknął nożyk za pas i zwrócił się ku niej.
— Słuchaj! Czasem czuję zniechęcenie do tego wszystkiego! Ludzie obmawiają i ją i mnie, dlatego, że nic nie dzieje się jawnie. A z drugiej strony, ja nie bywam nawet w Solbakken, bo ona mówi, że rodzice nie mogą na mnie patrzeć. Nie mogę do niej chodzić, jak inni chłopcy do swoich dziewcząt... bo ona jest... święta! Tak się ma rzecz cała!
— Torbjörn! — zawołała. — Ale on ciągnął dalej.
— Ojciec nie chce wstawić się za mną ani jednem słowem. Jeśli na nią zasługujesz, to będzie twoja, powiada! Plotki, czyste plotki z jednej strony, a z drugiej, za tę całą mękę — nic... dosłownie... nic: Ja nie wiem nawet, czy ona...
Szybkim ruchem położyła Ingrid rękę na jego ustach i rozejrzała się niespokojnie wokoło. W tej chwili rozchyliły się gałęzie i ukazała się smukła postać. Była to Synnöwe.
— Dobry wieczór! — powiedziała.
Ingrid spojrzała na Torbjörna, jakby chciała powiedzieć:
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.