Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie rozumiałem... nie pojąłem tak, jak dzisiaj.
Zamyśliła się potem, powiedziała, układając w drobne fałdy rożek fartuszka:
— Może dlatego, że nie śmiałam...
Na myśl, że go się może bać, uczuł rozrzewnienie i poraz pierwszy w życiu pocałował ją w usta.
Zmieniła się nagle. Zaprzestała płakać, spojrzenie jej stało się niepewne, chciała się uśmiechnąć, patrzyła to w dal przed siebie, to na niego i milczała. On milczał także, ręce ich spotkały się same, ale nie związały się uściskiem. Żadne nie śmiało tego uczynić. Cofnęła rękę, otarła łzy i poprawiła włosy nieco potargane, a on patrzył na nią i myślał sobie:
— Jest bojaźliwsza od innych dziewcząt w całej dolinie i chce, by się z nią inaczej obchodzić! Niechże tak będzie!
Odprowadził ją aż do samej koleby na hali. Chciałby był ją raz jeszcze przytulić do siebie, ale stało się coś dziwnego... nie śmiał się jej dotknąć i wydało mu się istnym cudem, że mu wolno kroczyć obok niej.
Na pożegnanie powiedział:
— Długo ludzie poczekają, nim będą mogli o mnie powiedzieć coś złego!

∗             ∗

W domu zastał ojca, noszącego worki zboża ze śpichrza do młyna. Sąsiedzi zwozili swe zboże do Grunlinden i tam je mielono bowiem, choćby wyschły