Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie potoki górskie, potok grunlindeński miał zawsze poddostatkiem wody.
Dużo było tych worków. Niektóre miały średnie rozmiary, ale większość stanowiły prawdziwe olbrzymy. Kobiety stały obok nad strumieniem i wyżymały upraną bieliznę. Torbjörn zbliżył się do ojca i chwycił worek.
— Czy mam pomóc? — spytał.
— Dam sobie sam rady! — odrzekł Sämund, zarzucił zręcznie wór na plecy i poszedł raźno ku młynowi.
— Tak dużo tego! — zauważył Torbjörn, pochwycił odrazu dwa wory, oparł się o nie plecami, sięgnął przez ramiona, wparł łokcie w boki i podniósł lekko ciężar. W pół drogi spotkał ojca, wracającego po nowy wór. Stary rzucił okiem na syna, ale nie rzekł nic. Gdy Torbjörn wracał do śpichrza, spotkał ojca, dźwigającego na plecach dwa ogromne wory, dużo większe, jak te, które on zaniósł. Został więc pobity. Mijając syna ponownie, patrzył nań stary dłużej, toteż zdybali się po chwili przed samym śpichrzem.
— Był tu posłaniec z Nordhaugu! — powiedział Sämund. — Zapraszają cię na wesele w niedzielę!
Ingrid podniosła oczy od roboty i spojrzała nań prosząco. To samo uczyniła matka.
— Hm... tak? — odrzekł Torbjörn sucho i pochwycił dwa największe wory, jakie były.
— Czy pójdziesz? — spytał Sämund ponuro.
— Nie! — odrzucił niemal wesoło.