— Nie... nie... nie umiem! — broniła się.
— Głupstwo! Dopiero co mówiłaś, żeś dawno nie była tak uradowana... dalejże... raz... dwa... trzy...
— Nie wiem, jak się to robi?
— Spróbuj tylko, reszta przyjdzie sama!
— Warjatka z ciebie, Ingrid.
— Tak mówił kot do wróbla, który nie chciał czekać, aż go złapie.... No — zaczynajmy!
— Mam ochotę... ale...
— Wyobraź sobie, że ja jestem Torbjörn, a ty jego żoną, która nie może znieść, by tańczył z innemi.
— Dajże pokój..
Ingrid śpiewała.
— Ależ... — powtarzała Synnöwe. Ale nogi same poczęły skakać.
Był to tak zwany „skakany“, narodowy taniec norweskich górali w takcie trzy ćwierciowym.
Ingrid sadziła w wielkich susach przodem, naśladując krok tancerza, Synnöwe drobiła w ślad za nią z oczyma spuszczonemi ku ziemi.
Ingrid nuciła starą, wesołą, nie mającą za grosz sensu przyśpiewkę „skakanego“ o lisie i zającu, tańczących na pustkowiu porosłem wrzosami.
— Co za uciecha! Prawda? — krzyknęła, stając zadyszana.
Synnöwe śmiała się i oświadczyła, że miałaby większą ochotę na walca.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.