Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz, ktoś jedzie od strony Grunlinden! — zawołała Ingrid.
— Może to on! — powiedziała Synnöwe.
— Tak, to Torbjörn!
W istocie był to Torbjörn. Jechał do miasta. Droga była daleka, a wóz ciężko wyładowany, przeto posuwał się zwolna po pokrytej kurzem drodze. Duży kawał gościńca można było objąć spojrzeniem z wysokości hali.
Posłyszawszy z góry wołania, domyślił się zaraz kto woła, stanął na wozie i pokrzykiwał, aż echo się rozdzwoniło po górach. Z hali odpowiedziały mu dźwięki drewnianego rogu juhasów. Słuchał, a gdy przebrzmiały, wołał znowu. Trwało to dobrą chwilę i Torbjörn rozradował się bardzo. Patrzył ku Solbakken i wydało mu się pięknem, jak nigdy dotąd.
Ale zadumał się tak, że przestał zwracać uwagę na konia, który kroczył wedle własnego upodobania. Nagle zerwał się. Koń dał susa w bok, a ruch ten był tak niespodziany i gwałtowny, że pękł na dwoje jeden z dyszli zaprzęgu. Koń rzucił się galopem i pędził po polach Nordhaugu, przez które wiódł gościniec. Torbjörn ściągnął lejce i zaczęła się teraz walka pomiędzy nim a koniem. Koń chciał rzucić się w galopie ze stromej uboczy, Torbjörn chciał go zatrzymać. Pokonał tę jego chętkę, a koń stanął dęba. Torbjörn zeskoczył z wozu i, zanim koń mógł się ponownie rozpędzić, przywiązał lejce do drzewa. W ten sposób