Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

sprawa została narazie zakończona. Ale ładunek wozu ucierpiał niemało, różne przedmioty pospadały, jeden dyszel był złamany, a koń drżał ze strachu. Przystąpił doń, chwycił go przy pysku, przemawiał głosem łagodnym, następnie odwrócił go wstecz tak, by się zabezpieczyć od chętki galopowania stromą ubocza, gdyby mu znowu wpadło coś do głowy. Ale przerażone stworzenie nie mogło ustać w miejscu i Torbjörn musiał biec za koniem w podskokach, kierując go ku gościńcowi. Udało mu się to. Biegnąc, mijał pogubione rzeczy. Kilka naczyń stłukło się i ich zawartość przepadła. Do tej pory myślał Torbjörn jeno o niebezpieczeństwie, teraz spostrzegł szkodę i to go rozzłościło. Zrozumiał, że nic z całej jazdy do miasta i pasja w nim wzbierać zaczęła. Gdy stanął na drodze, koń spłoszył się ponownie i chciał się uwolnić skokiem w bok. Wówczas gniew Torbjörna wybuchnął z całą siłą. Lewą ręką ścisnął wędzidło, a prawą zaczął miotać ciosy ciężkim batem, aż koń spienił się i zaczął go bić przedniemi kopytami po piersiach. Ale Torbjörn był silny i trzymał konia w oddaleniu od siebie i bił coraz to okrutniej, grubszym końcem bata.
Koń rżał i jęczał z bólu, a on bił.
— Nauczę ja cię brykać... kanaljo! — wrzeszczał, a piana z pyska biednego konia spadała mu płatami na ręce.
— Popamiętasz to sobie! Nauczę ja cię posłuszeństwa! — wołał.