Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Obracali się oba z koniem w kółko. Zwierzę już nie stawiało oporu, drżało jeno od każdego ciosu, uchylało głowę i jęczało na widok wzniesionego w górę bata. Torbjörn uczuł nagle wstyd i przestał bić.
W tejże chwili ujrzał siedzącego nad rowem człowieka. Wsparty na łokciach człowiek ów gapił się nań i chichotał z uciechy. Torbjörnowi czarna mgła jakaś zasłoniła oczy i, trzymając jedną rękę konia, drugą wzniósł bat i rzucił się na owego człowieka.
— Ja cię oduczę śmiechu... drabie! — wrzasnął.
Cios padł, ale niezupełnie trafił. Mimo to człowiek krzyknął i stoczył się w rów. Podniósł się na czworaki, obrócił ku Torbjörnowi głowę i zrobił grymas szyderczy. Potem zaśmiał się szatańsko bezgłośnie, samemi jeno muskularni twarzy. Torbjörn drgnął, bo poznał tę twarz. Tak... to Aslak...
Nie wiedział dlaczego, ale uczuł zimny dreszcz na plecach.
— To tyś mi spłoszył konia? spytał.
— Leżałem tutaj i spałem sobie! — rzekł Aslak, podnosząc się. — Zbudziłeś mnie, wrzeszcząc i bijąc bez pamięci biedne zwierzę.
— Wszystkie zwierzęta boją się ciebie! — zawołał Torbjörn i zaczął głaskać konia, z którego ściekał obfity pot.
— Boi się ciebie gorzej, niż mnie! — powiedział Aslak, podnosząc się na kolana. — Nigdy nie zmaltretowałem tak konia... nigdy w życiu!