Znowu słychać było jeno płacz. Nagle wyjąknęła kobieta:
— Czemu nie powiedziałeś wyraźnie?
— Synowi starej Berty nie na wieleby się zdało konkurować do córki Nordhaugów! — odparł po chwili z goryczą. Potem słychać było jęk i ciężki oddech. Zdawało się, że czeka na jej odpowiedź.
— Przez tyle lat widywaliśmy się codziennie... szepnęła.
— Byłaś zbyt dumna, bym się odważył pogadać z tobą na dobre.
— A jednak nie było na świecie nic, czegobym bardziej pragnęła... czekałam z dnia na dzień... za każdem spotkaniem czekałam na to słowo! Wydawało mi się, że ci się wprost narzucam! Nakoniec byłam pewna, że mnie nie chcesz... że pogardzasz mną!
Zapadła cisza. Ani płaczu, ani nawet oddechu Larsa.
Pomyślał o nowożeńcu, chłopcu, o ile wiedział, poczciwym i porządnym... i uczuł dlań litość.
Odezwała się znowu:
— Obawiam się, że on niewiele będzie miał pociechy zemnie...
— On jest zacnym człowiekiem! — powiedział chory i znów zaczął jęczeć.
Widocznie musiały go bardzo boleć piersi. Zapewne współczuła jego cierpieniu, gdyż powiedziała:
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.