Knut spytał Larsa, czy skrzypce jego mają dobry ton na tem weselu.
W tej chwili przeszła mimo nich panna młoda. Odwróciła twarz, gdy jednak posłyszała nazwisko Larsa, spojrzała i Torbjörn zobaczył jej zaczerwienione, błędnie patrzące oczy. Ale wyraz jej twarzy był zimny, tak lodowato zimny, że Torbjörn nie mógł go pogodzić ze słowami, jakie słyszał przed chwilą, i znowu zadumał się, co to może znaczyć.
Zaprzągnięty wóz czekał w podwórzu. Umocował podkulek i obejrzał się za panem młodym, chcąc się z nim pożegnać. Nie było go, a szukać nie chciał, przeciwnie rad był, że go nie ujrzy po tem, co usłyszał. Siadł na wóz. Nagle od strony stodoły wszczął się tumult. Wybiegła gromada ludzi, a wysoki mężczyzna, idący na ich czele, krzyczał:
— Gdzież jest? Gdzie się schował?
— Tu! Tu! — wołali goście.
— Nie puszczajcie go! — doradzali inni. — Z tego gotowo wyniknąć nieszczęście!
— Czy to Knut? — spytał Torbjörn chłopca, stojącego przy wozie.
— Tak! Jest pijany i w takich razach bez bitki się nie obejdzie.
Torbjörn śmignął batem, a koń ruszył.
— Nie! Nie! Zostań, przyjacielu! — krzyknął ktoś za nim.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.