Ściągnął lejce, ale koń nie stanął, przeto pozwolił mu iść dalej.
— Hej! Torbjörn Grunlinden! Boisz się, widzę! Zatrzymał konia, ale się nie obejrzał.
— Złaź z wozu i pij ze mną! — krzyknął Knut.
— Dziękuję! powiedział — Muszę wracać!
Usiłowano go nakłonić, by został. Przy wozie utworzyła się kupa ludzi. Knut stanął przed koniem, pogłaskał go, potem wziął jego głowę w dłonie i zaczął mu się przypatrywać. Był to wysmukły młodzieniec, miał konopiastą, szczecinowatą czuprynę i pyrkaty nos. Usta jego były szerokie, oczy niebieskie z wyrazem bezczelności. Niewiele był podobny do siostry, miał tylko taki sam krój ust i proste wysokie czoło. Całość wyrażała ordynarność, gdy zaś ona była znacznie wykwintniejsza.
— Ile chcesz za tego konia? — spytał.
— Nie jest na sprzedaż! — odparł Torbjörn.
— Może myślisz, że nie mam pieniędzy?
— Nie wiem wcale, czy masz, czy nie masz!
— Wątpisz o tem! Ej, nie radzę ci obrażać mnie. Parobczak, który przedtem bawił się włosami dziewcząt, powiedział do swego sąsiada:
— Knut jakoś nie ma dzisiaj odwagi.
Usłyszał to Knut.
— Nie mam odwagi? — krzyknął. — Kto to powiedział? Ja nie mam odwagi?
Wóz otoczyło sporo ludzi.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.