— Już od kilku dni nic mu nie grozi! -odrzekł lekarz.
Łzy rzuciły się do ócz Sämunda. Chciał je powstrzymać, ale płynęły mimo to.
— Wstyd mi doprawdy... — jąkał — wstyd mi, że płaczę, ale doktorze, dzielniejszego chłopca niema w całej dolinie, w całej parafji.
Doktor uczuł wzruszenie.
— Czemuż nie pytałeś pan dotąd?
— Nie miałem odwagi! — odrzekł Sämund, połykając łzy. — Zresztą te kobiety... gapiły się na mnie, ile razy chciałem pytać i słowa grzęzły mi w gardle.
Doktor zaczekał, aż się uspokoi. Potem Sämund spojrzał bystro w oczy lekarza i spytał:
— Czy odzyska zdrowie?
— Do pewnego stopnia! — odrzekł. — Zresztą nie da się o tem narazie nic pewnego powiedzieć!
Sämund rozważał przez chwilę słowa lekarza.
— Do pewnego stopnia... zamruczał pod nosem, patrząc w ziemię.
Doktor nie przerywał mu. Było coś w Sämundzie, co nakazywało szacunek. Nagle Sämund podniósł głowę i rzekł:
— Dziękuję panu doktorowi za dobrą wieść! — podał mu rękę — i odszedł.
W tym czasie siedziała przy Torbjörnie Ingrid.
— Jeśli się czujesz na siłach, — powiedziała — to opowiem ci coś o ojcu.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.