Nagle ktoś na nią zawołał, raz i... drugi raz... Torbjörn wybiegł na pole, a matka pospieszyła za nim. Znowu posłyszała wołanie:
— Jestem... Idę! — odkrzyknęła Synnöwe, i zbudziła się.
— Synnöwe! — wołał ktoś.
— Idę... idę! — odkrzyknęła.
— Gdzie jesteś?
— To matka woła! — pomyślała i poszła ku wałowi kamiennemu, gdzie stała matka ze sporym koszykiem w ręku.
— Czemuż się kładziesz i śpisz na gołej ziemi? — spytała matka.
— Byłam taka znużona, żem się położyła na chwilę i zasnęłam! — odparła Synnöwe.
— Nie rób tego na drugi raz! — ostrzegała matka. — W koszyku jest coś dla ciebie — dodała. — Upiekłam placek, bo ojciec wybiera się do miasta.
Ale Synnöwe czuła dobrze, że matka nie z tego powodu przyszła i że nie darmo o niej śniła.
Podziękowała za to, co jej przyniosła i odkryła koszyk, by zbadać jego zawartość.
— Zobaczysz potem, — powiedziała matka — teraz słuchaj! Zauważyłam, że kadzie i skopki dawno nie były szorowane. Musisz to zrobić, drogie dziecko, przed spaniem.
— Dzisiaj mnie tak jakoś zesłabiło...
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.