— Tak, widziałam! — powiedziała Karen. — Dużo mówiłeś dzisiaj z Sämundem.
— Sämund, to człowiek rozsądny!
— Tylko za mało, zdaje mi się, dba o Pana Boga!
Guttorm nic na to nie odrzekł.
— Gdzie się podziała Synnöwe? — spytała.
— Jest w swojej izdebce.
— Byłeś przed chwilą u niej.... cóż z nią słychać?
— Hm... tak sobie...
— Czemuś ją zostawił samą?
— Ktoś do niej przyszedł...
— Któż taki?
— Ingrid Grunlinden.
— Myślałam, że jest jeszcze na hali!
— Dzisiaj właśnie wróciła do domu, by matka mogła iść do kościoła.
— Tak... nareszcie się pokazała...
— Ma bardzo dużo zajęcia...
— Innym też roboty nie brak, a znajdują czas iść tam dokąd należy!
Guttorm znowu nic na to nie odrzekł. Po chwili ozwała się Karen:
— Wszyscy z Grunlinden byli dziś w kościele z wyjątkiem Ingrid.
— Towarzyszyli wszyscy Torbjörnowi, bo po raz pierwszy od czasu wyzdrowienia był w kościele.
— Nieszczególnie wygląda!
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.