na który właśnie patrzyła. — Zawsze byłem tego zdania, że dużoby było lepiej, gdyby kilku właścicieli połączyło w jedno swe siły!
— Ale przecież każdy z nich chce dla siebie przedewszystkiem wykorzystać pogodę! — odparła Karen i postąpiła krok na bok.
— To prawda! — przyświadczyła Ingebörga i stanęła przy swym mężu w ten sposób, że znowu zasłoniła Karen młodych. — To prawda — powtórzyła — ale w Solbakken dochodzi zboże o całe dwa tygodnie wcześniej i tak bywa w różnych miejscach.
— A więc — rzekł Guttorm powoli, z naciskiem — moglibyśmy sobie wzajemnie pomagać! — Karen spojrzała nań, a on dodał: — Niestety, często człowiek natrafia na przeszkody!
— O tak! — odrzekł Sämund. — Przeszkód nie braknie temu, kto ich szuka! — Mimowoli usta złożyły mu się do uśmiechu.
— To prawda! — przyświadczył Guttorm.
Ale żona jego przerwała mu nagle:
— Siła ludzka nie sięga daleko. Wszystko w ręku Boga!
— Przecież — zauważył Sämund — Bóg nie może mieć nic przeciwko temu, byśmy sobie wzajem pomagali w żniwie w Solbakken i Grunlinden?
— O, nie! — zawołał Guttorm. — Ręczę, że nic przeciw temu nie ma! — Tu spojrzał surowo na swą połowicę.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.