Synnöwe, rozmawiająca z Torbjörnem, drgnęła na głos matki.
— Czyż nie lepiej poczekać, aż zadzwonią? — Zdumiała się Ingrid i spojrzała z ukosa na Synnöwe.
— O tak! — potwierdziła Ingebörga. — Wejdziemy razem!
Synnöwe nie wiedziała, co mówić. Sämund zwrócił się do niej.
— Czekaj! — rzekł. — Niedługo ci zadzwonią!
Synnöwe zaczerwieniła się, matka rzuciła jej surowe spojrzenie, ale Sämund uśmiechnął się do niej.
— Wszystko się stanie, jak Bóg zechce! Wszak to słyszeliśmy przed chwilą! — powiedział Sämund i, nie chcąc oponować dłużej, postąpił ku kościołowi.
U wnijścia był ścisk wielki, a gdy się lepiej rozejrzeli w sytuacji, okazało się, że kościół dotąd zamknięty. Właśnie w chwili, gdy rozpytywali o powód, otwarto drzwi i wszyscy weszli do wnętrza. Ale niektórzy zaraz zawrócili, przeto porozdzielano osoby stojące razem. Pod samą ścianą stało dwu ludzi, rozmawiając ze sobą. Jeden miał zwichrzone włosy i pyrkaty nos. Był to Knut Nordhaug. Spostrzegłszy Grunlindenów, przestał mówić i zmieszał się nieco, ale nie ruszył się z miejsca.
Sämund musiał go minąć pierwszy i spojrzał nań ostro. Ale Knut nie spuścił oczu mimo, że mu mina zrzedła. Po Sämundzie szła Synnöwe. Ujrzawszy nagle Knuta, zbladła. Spuściła oczy i uczyniła ruch,
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.