— Któż wie, czy także nie twój! — zaśmiała Ingrid i nie poruszano już tego tematu.
— Zdaje mi się, że tu miałyśmy zaczekać! — rzekła Ingrid, kiedy znalazły się na skręcie drogi, pośród gęstego lasu.
— On musi bardzo nadłożyć drogi! — zauważyła Synnöwe.
— Już zdążył! — ozwał się Torbjörn, wychodząc z poza dużego skalnego złomu.
Ułożył sobie dokładnie w głowie, co ma mówić, a to była sprawa niemała. Dzisiaj, jak mniemał, pójdzie to łatwiej, niż kiedyindziej. Wszakże ojciec był po jego stronie, widział to wyraźnie w kościele. Najoczywiściej życzył sobie tego. Przez całe lato marzył o tej rozmowie z Synnöwe. Tak, niezawodnie, jeśli kiedy, to właśnie dzisiaj zdobędzie się na odwagę.
— Chodźmy ścieżką przez las! — powiedział. — To najbliższa droga do domu!
Dziewczęta nic nie odrzekły, ale usłuchały w milczeniu.
Torbjörn miał silne postanowienie rozpocząć rozmowę, ale chciał ją nieco opóźnić. Aż wyjdziemy na wzgórze, myślał. Potem chciał przystąpić do rzeczy, gdy miną bagno leśne. Ale dawno byli na wzgórzu i minęli bagno, a on milczał. Postanowił zaczekać, aż się znajdą głębiej w lesie.
Ingrid zauważyła, że sprawa postępuje dużo za wolno, przeto szła coraz to powolniej, zostawała w tyle
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.