— To ktoś z Nordhaugu! — zauważył Sämund.
— Nowożeńcy! — dodał Torbjörn.
Wóz zatrzymał się, zrównawszy się z nimi.
— To dumna sztuka ta Marit! — szepnął Sämund, patrząc na kobietę, siedzącą na wozie. Miała na głowie chustkę, drugą na ramionach. Spoglądała spokojnie, a na twarzy jej nie było widać najlżejszego zmieszania. Mąż zato był blady, przygnębiony i rysy jego były łagodne, jak zwykle u ludzi, których nęka jakaś tajona troska.
— Oglądacie zbiory? — spytał.
— Tak! — odparł Sämund.
— Dobrze wypadły tego roku.
— O tak! Mogło być gorzej!
— Późno wracacie z kościoła!
— Było dużo znajomych... musieliśmy się pożegnać.
— Jakto? Czy wyjeżdżacie?
— Ja wyjeżdżam... — rzekł nowożeniec.
— Daleko?
— O... dosyć!
— Dokądże to?
— Do Ameryki...
— Do Ameryki? — wykrzyknęli obaj.
— Dopiero co po ślubie...
Młody człowiek uśmiechnął się.
— Zda się, że będę musiał tu pozostać czas jakiś ze względu na nogę, powiedział lis, wpadłszy w samotrzask!
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.