Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Marit spojrzała na męża, potem na Sämunda i Torbjörna, lekki rumieniec przebiegł jej twarz, ale ani jeden muskuł nie drgnął.
— Żona pewnie też jedzie? — rzekł Sämund.
— Nie... zostaje.
— W Ameryce łatwo zarobić... — zaczął Torbjörn, czując, że nie należy przerywać w tem miejscu rozmowy.
— Pewnie... — potwierdził nowo żeniec.
— Ależ Nordhaug, to wspaniała posiadłość... — zauważył Sämund.
— Zadużo tam ludzi... — odrzekł i popatrzył na żonę.
— Jeden zawadza drugiemu! — dodał.
— Ano, to szczęśliwej drogi! — powiedział Sämund i podał mu rękę. — Niech ci Bóg da to, czego pragniesz!
Torbjörn spojrzał bystro na dawnego kolegę szkolnego i powiedział:
— Nim pojedziesz, chciałbym z tobą pomówić!
— Bardzo to miło móc z kimś poczciwie pogadać! — odrzekł, rysując biczem jakieś znaki na piasku.
— Przyjdź do nas! — ozwała się Marit.
Obaj spojrzeli na nią zdumieni. Nie przypuszczali, że może przemawiać tak słodkim głosem.
Wóz ruszył w dalszą drogę. Nie spieszno im było, lekka chmurka kurzu szła za nimi. Słońce rozjaskrawiło jej jasną, jedwabną chustkę, odbijającą od ciemnej sukni. Za chwilę znikli za pagórkiem.
Ojciec i syn kroczyli długo w milczeniu.