— Ślicznie dziś było w kościele! — zaczęła znowu Karen. — Jakże to miło widzieć te dzieciaki w białych sukienkach!
— Tak! — przyświadczył Guttorm. — Przychodzą na myśl własne dzieci!
— Słusznie mówisz! — westchnęła Karen. — Niewiadomo jeszcze co z nich będzie!
Nastało długie milczenie.
— Powinniśmy Bogu dziękować! — zaczął Guttorm. — Mamy dobre dziecko!
Matka spuściła głowę i suwała palcem po stole.
— To nasza cała pociecha! — szepnęła. — Dobra i poczciwa — dodała jeszcze ciszej.
Zamilkli znowu.
— Doznaliśmy z jej strony dużo radości! — ozwał się Guttorm. — Niech jej Bóg da szczęście! — dodał po chwili ze wzruszeniem.
Matka suwała znowu palcem po stole. Nagle spadła z jej oczu łza i Karen starła ją natychmiast.
— Czemuż nie jesz? — spytała po chwili, spojrzawszy na córkę.
— Dziękuję! Nie głodnam! — odrzekła Synnöwe.
— Ależ nic prawie nie jadłaś! A przecież odbyłaś taki kawał drogi.
— Nie mogę jeść! — powiedziała, skubiąc koniec chustki na szyi.
— Jedz... jedz... drogie dziecko! — zachęcał ojciec.
— Nie mogę! — powtórzyła i zaczęła płakać.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.