— Ależ, kochanie, czemu płaczesz?
— Nie wiem... — zaszlochała.
— O byle co zaraz płacze! — powiedziała matka. Ojciec wstał i podszedł do okna.
— Idą w naszą stronę dwaj ludzie — powiedział.
— Doprawdy? Do nas? — spytała matka i zbliżyła się także.
Patrzyli przez chwilę w milczeniu.
— Któż to być może? — powiedziała Karen, ale w głosie jej nie brzmiało pytanie.
— Nie wiem! — odparł Guttorm, wyglądając dalej.
— Nie mogę pogodzić jednego z drugiem! — ozwała się Karen. — Nie rozumiem...
— I ja nie!
Przybysze zbliżyli się.
— Tak, to pewnie oni! — powiedziała nakoniec Karen.
— I ja tak myślę! — przyświadczył mąż.
Przybysze zbliżali się coraz bardziej. Starszy przystanął i rozglądał się wokoło, młodszy uczynił to samo, potem ruszyli dalej.
— Czy masz wyobrażenie, czego mogą chcieć? — powiedziała Karen znowu tym samym tonem co poprzednio.
— Nie... pojęcia nie mam! — odparł Guttorm.
Karen podeszła do stołu, zebrała talerze i doprowadziła wszystko do porządku.
Strona:PL Björnstjerne Björnson - Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.